Przyjechałam do Maroka, wyjechałam z Sahary Zachodniej
To post, który bardzo chciałam napisać, ale musiałam poczekać, aż wyjadę
Tak wiele chciałabym Wam przekazać, że nie wiem jak zacząć, nie wiem jak to opisać. Będę więc pisać tak, jakbym mówiła i zapewne będziecie mieli sporo do przeczytania. To temat niezwykle ważny, bo tak zbliżony do tego, co nam znane. To jak historia Polski rozgrywająca się na innym kontynencie.
Półtora roku temu przeprowadziłam się do Maroka
Maroko znamy wszyscy z lekcji geografii. Wyróżniający się, pociągły kraj na północno-zachodnim krańcu Afryki. Tangier, Casablanca, Marrakesz, Agadir. Marzenie o egzotycznych wakacjach, które sprawia, że oczami wyobraźni przenosimy się na zatłoczony souk i prawie-prawie jesteśmy w stanie poczuć unoszący się w powietrzu ciężki zapach przypraw. Zgiełk, w tle wybrzmiewa wezwanie do modlitwy.
Piękne plaże, ocean, wspaniałe jedzenie. Pewnie cieszyłabym się z przeprowadzki do takiego Maroka. Pewnie zasypałabym Was zdjęciami z wąskich uliczek i opowiedziała o tym, jak toczy się życie w takim miejscu. Zapewne tam moje życie byłoby znacznie łatwiejsze.
Pewnie nie zwróciłabym nawet uwagi na to, co znajduje się za fasadą wakacji all inclusive.
Kilka tygodni temu wyprowadziłam się z Sahary Zachodniej
Jak to możliwe, że wjechałam do jednego kraju, a wyjechałam z innego? O tym właśnie będzie moja opowieść. Opowiem Wam o mojej własnej ignorancji, o tym, dlaczego od jakiegoś czasu unikałam odpowiadania na pytania o to, w jakim państwie mieszkam, a także o tym, co widziałam na własne oczy na ulicach okupowanego kraju.
Przerywana linia na mapie
Jeżeli dobrze przypatrzycie się mapom, zauważycie spory rozdźwięk. Na niektórych Maroko sięga od Morza Śródziemnego po Mauretanię, na innych jest o połowę mniejsze, a jeszcze inne pokazują przerywaną linię nieco poniżej Agadiru.
Skłamałabym, twierdząc, że kiedykolwiek to zauważyłam czy że w ogóle mnie to interesowało. Trochę wstyd, że nawet stojąc wobec perspektywy przeprowadzki, nie czułam potrzeby, żeby bardziej zainteresować się tematem. Co prawda mąż wspomniał co i jak, ale byłam zbyt rozżalona tym, że musimy opuścić Tunezję i absolutnie nie w głowie była mi polityka.
Jechałam do Maroka – a że jakieś tam plemię uważało, że lepiej im będzie samodzielnie. Byłam raczej zirytowana, wyobrażając sobie niepiśmiennych ludzi, których fanaberią jest mieć własny kraj.
Jeśli chcesz w pełni zrozumieć, czym jest Sahara Zachodnia i co dzieje się w tym wyjątkowym kraju, zapraszam Cię do przeczytania jej historii do której przejdziesz klikając w poniższy baner.
Granica, która nie istnieje, kraj, którego nie ma
Mur wstydu dzieli Saharę Zachodnią na dwie części. Wschodnia jest przez Sahrawi nazywana “Terytoriami Wyzwolonymi”, a zachodnia “Terenami Okupowanymi”. Dla Maroka całość jest po prostu Marokiem, ewentualnie “prowincją południową”. Na marokańskich i francuskich mapach próżno szukać przerywanej linii, czy też napisu “Sahara Zachodnia”.
ONZ, w odróżnieniu od Unii Afrykańskiej, nie uznaje Saharyjskiej Arabskiej Republiki Demokratycznej jako niepodległego kraju,1 równocześnie marokańskie zwierzchnictwo nad Saharą Zachodnią nie jest uznawane przez żadne państwo, łącznie z Francją i USA.2 Mimo wszystko to Maroko sprawuje władzę administracyjną nad saharyjskimi terenami, korzystając w pełni z ich zasobów naturalnych, o czym można przeczytać na stronie Western Sahara Resource Watch. Można znaleźć tam również raport, dotyczący zaangażowania jednej z polskich firm, w poszukiwania ropy i gazu na okupowanym terytorium.
Wjeżdżając do Sahary Zachodniej, potrzebujemy marokańskiej wizy, na lotnisku wita nas portret króla, paszport stempluje marokański oficer. Płacimy marokańskimi dinarami, mijamy niezliczoną ilość marokańskich flag, które po pewnym czasie zaczynają irytować swoją natarczywością.
W całym Maroku nie widziałam ich tylu, ile widziałam w samym tylko Laayoune. Flaga zwisa z każdej latarni na głównej ulicy miasta, a na mniejszych – tylko z niektórych. Wszystkie banki, budynki poczty, hotele, a często także ogromna liczba sklepów, piekarni i salonów fryzjerskich wywiesza czerwone flagi z zieloną gwiazdą.
Za wywieszenie flagi Saharyjskiej, może grozić nawet więzienie.
Ta historia ma swoją kontynuację każdego dnia
Słowa złożone w zdania, których wielu nie przeczyta w całości. Które są długie, nudne, w najlepszym razie zbyt niedorzeczne, żeby móc się na nich skupić. To wszystko, od czego odwracamy wzrok z tak ogromną łatwością, jest codziennością tak wielu osób. Ludzi, którzy są tacy sami jak my, tak samo marzą, tak samo się boją, tak samo pragną lepszego życia, a czasami ich pragnienia kończą się na tym, co nieosiągalne. Na wolności.
Zawsze porusza mnie nasza, polska historia. Ilekroć słucham o Powstańcach, myślę o wyzwaniach życia pod zaborami, przypominam sobie Katyń, czuję, że ciąży na mnie ogromny ciężar. Tak wiele osób przypłaciło swoim życiem to, że żyjemy w bezpiecznym kraju, że możemy swobodnie wyrażać nasze zdanie, że możemy mówić w języku polskim, że jesteśmy wolnymi ludźmi, niepodległym narodem.
Dokładnie w tym momencie taką samą walkę toczy naród saharyjski. Część na wygnaniu, w obozach dla uchodźców pośrodku pustyni. Część pod okupacją, prowadząc życie ludzi drugiej kategorii. Saharyjczycy żyją w kraju, który nie jest ich własnym. Żyją pod zaborem marokańskim, każdego roku zmuszeni świętować rocznicę wkroczenia okupanta na ich ziemie.
Nie ma wojny, nie ma też pokoju
Przeczytałam gdzieś, że bez względu na to, po której stronie jest racja, obecna sytuacja pokoju jest o wiele lepsza od wojny. Zszokowały mnie te słowa, z tak ogromną łatwością napisane przez kogoś, kto zapewne nigdy na własne oczy nie widział, jak policja katuje młodego chłopaka, stającego w obronie matki. Kogoś, kto nigdy nie słuchał opowieści kobiet, które były gwałcone i molestowane przez policję.
Nie, w Saharze Zachodniej nie ma wojny – jest zawieszenie broni. W Saharze Zachodniej nie ma też pokoju. Chyba że czyjekolwiek sumienie pozwala do definicji pokoju dodać także marginalizację, ograniczanie dostępu do edukacji, gwałty, pobicia, tortury i porwania. Bo tak właśnie wygląda codzienność wielu Saharyjczyków.
Nie wiem jak i kiedy zmieniłam swoje nastawienie
Przyleciałam do Maroka, założyłam bloga i zaczęłam na nim o tym Maroku opowiadać. Sahara Zachodnia była jedynie egzotyczną nazwą, a Saharyjczycy plemiennym ludem w nietypowych strojach. Z czasem zaczęłam jednak uciekać od odpowiadania na to najprostsze pytanie o kraj, w którym mieszkam. Nie potrafiłam wykrztusić słowa “Maroko”, nie wolno mi było powiedzieć “Sahara Zachodnia”.
Jeżeli ktoś mnie zapyta o to, kiedy zmieniłam swoje nastawienie, nie będę umiała odpowiedzieć. Czy było to wtedy, gdy uświadomiłam sobie, że policji na zewnątrz jest znacznie więcej, niż nakazywałby rozsądek? Gdy po raz pierwszy zobaczyłam siły szybkiego reagowania? Gdy byłam na ulicy dokładnie w tym momencie, gdy zaczynała się demonstracja i poraziła mnie odwaga niepozornych saharyjskich kobiet, ubranych w kolorowe melhfy?
Bo gdy po raz pierwszy byłam wśród Sahrawi, na zgromadzeniu “ochranianym” przez policję, sama ubrana w melhfę, gdy widziałam na własne oczy przemoc, z jaką spotkali się pokojowo nastawieni ludzie, już wtedy wiedziałam, że Sahara nie jest marokańska. Sahara należy do Saharyjczyków.
Przypisy
- The Legal Issues Involved In The Western Sahara Dispute, s.5
- The Legal Issues Involved In The Western Sahara Dispute, s.77