A gdyby tak wszystko rzucić i wyjechać do Afryki?
Mieliście kiedyś ochotę wszystko rzucić i wyjechać daleko tam, gdzie będziecie się mogli odciąć od nużącej codzienności? Jakkolwiek uwielbiam wielkomiejskie życie, dwa lata temu miałam dość.
Miałam dość ciągłej presji, niekończących się projektów “na już”, zmęczenia, pędu i tego, że każdy dzień wyglądał tak samo. Tego, że każdego dnia wstawałam o tej samej porze, siedziałam w klaustrofobicznym biurze bez dopływu świeżego powietrza, wypełniałam obowiązki, w których nie widziałam najmniejszego sensu i coraz bardziej nie cierpiałam otaczających mnie ludzi. Drażniła mnie przewidywalność tej codzienności, zawistni współpracownicy, którzy karmili się plotkami i ze złośliwym uśmiechem przyjmowali niepowodzenia innych, a najbardziej irytowało mnie to, że stawałam się jedną z nich.
W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że kolejnych 40 lat będzie wyglądało właśnie tak.
Dzień w dzień, bez radości z tego, co robię, bez satysfakcji i przy ogromie zmęczenia. Po zaledwie kilku latach pracy czułam, że się wypaliłam. Kierunek studiów i kariera, które wybrałam, wynikały z rozsądku i nie miały nic wspólnego z moimi zainteresowaniami. Nie bawiło mnie to, a jedynie frustrowało. Cyferki, wykresy i przepisy prawa śniły mi się po nocach. Byłam zła na wszystkich dookoła, ale chyba najbardziej na siebie samą. Dałam sobie wmówić, że marzenia to tylko marzenia i muszę myśleć racjonalnie. Stchórzyłam, gdy zaraz po liceum podejmowałam decyzje dotyczące swojej przyszłości, przestraszyłam się, że nie podołam. I z wygody dalej brnęłam w to tchórzostwo.
Racjonalne i przemyślane decyzje doprowadziły do tego, że czułam się jak w potrzasku.
Wiedziałam, że zmiana pracy pomoże jedynie krótkofalowo, bo przecież i tak będę robiła coś zbliżonego do tego, czym zajmowałam się dotychczas. Zaczynanie od zera odrzuciłam na samym wstępie – po kilku latach pracy wiodłam dość wygodne, mimo że frustrujące życie. Szara rzeczywistość przytłaczała mnie coraz bardziej i żadne urlopy, wyjazdy, żaden wymyślny sposób na odstresowanie nie pomagał.
Wiem, że wiele osób czuje podobnie. Wiem, że to dość powszechne, ale wiem też, że każdy z nas radzi sobie z tymi uczuciami inaczej. Każdy z nas ma inne plany i marzenia, każdy ma inne priorytety.
Gdyby moim priorytetem w tamtym momencie było ustatkowanie się, nie miałabym pewnie takiego problemu ze swoją pracą. Stabilizacja? Tak, kiedyś – ale w innych okolicznościach. W kontekście rodziny stawiam na tradycyjny podział ról. Chciałam jednak czegoś innego. Chciałam poznać życie w innym miejscu, zderzyć się z innymi kulturami. Łaknęłam świeżości, nowości, odkrywania innej rzeczywistości. Chciałam odrzucić to, co było mi znane i wyjść ze strefy komfortu. Marzyłam o tym, żeby zwyczajne czynności stały się interesujące.
Zauważyliście, że nie wspominam tutaj o swoim mężu?
Nie rzuciłam pracy, nie zostawiłam za sobą wszystkiego, co dotychczas było mi znane dla niego. Owszem, częściowo z jego powodu, zdecydowanie z jego pomocą, ale zrobiłam to dla siebie. Dla siebie samej postanowiłam się zatrzymać i nie kontynuować pędu, który nie przynosił mi niczego pozytywnego. Dla siebie samej postanowiłam odpocząć i skupić się na tym, czego chcę, a nie na tym, co jest opłacalne lub daje lepsze szanse na sukces. Nie bawiło mnie życie skoncentrowane wokół pracy, która mnie irytowała, nie chciałam wpaść w schematy, od których we współczesnym świecie tak trudno uciec.
Saharyjka w tradycyjnym stroju, mehlfie Chłopiec w tradycyjnym, saharyjskim stroju zwanym daraa
Nadchodzi taka chwila, że wiesz, że osiągnęłaś kres swojej wytrzymałości.
Kres wytrzymałości, który sama sobie narzuciłaś, który przychodzi w momencie, gdy wiesz, że możesz – ale zwyczajnie nie chcesz, już tak dłużej funkcjonować. To taki moment, gdy z bezsilności chcesz siąść i płakać. Gdy nic już nie cieszy, mimo że wiesz, że masz tak wiele, za co powinnaś być wdzięczna. Po prostu nie możesz tego znieść ani dzień dłużej, nie mówiąc już o reszcie życia. Chcesz zmian, chcesz czerpać radość z codzienności, chcesz odrzucić schematy i sztucznie narzucone wymagania. Chcesz uciec i zacząć żyć na nowo.
Można marzyć o Afryce, tak samo, jak można marzyć o Bieszczadach. Można chcież rzucić wszystko i wyjechać do Afryki.
Wszystko zależy od tego, jaka rzeczywistość jest bliższa naszemu sercu. Czy jest to swojskie bezpieczeństwo tego, co znamy, czy raczej orient pełen nowości? Czy łakniesz pełnej ciszy zieleni, czy tętniącej życiem egzotyki? Każdy wybiera swoją drogę, która może być niezrozumiała dla innych, a dla nas stanowi spełnienie marzeń. Marzeń, które często trudno nazwać, których nie sposób opisać słowami.
Afryka wyzwoliła mnie ze wszystkiego, o czym myślałam, że muszę. Chaotyczny, a równocześnie spokojniejszy tryb życia sprawił, że wrzuciłam na luz. Przestałam robić tragedię z bzdetów, wokół których kiedyś kręciło się moje życie. Odpuściłam. Zwolniłam. Skupiłam się na sobie. Odzyskałam spokój ducha i dałam sobie szansę na to, żeby uciec od oczekiwań otoczenia i skupić się na własnych oczekiwaniach, które ciągle się zmieniają.
Muzycy podczas henna party, przyjęcia poprzedzającego wesele Saharyjskie wesele
Nie wiem, gdzie będę za kilka miesięcy, ale wiem, że ta przeprowadzka była czymś, czego potrzebowałam i co doceniam każdego dnia.
Dzięki tym doświadczeniom stałam się osobą, którą lubię znacznie bardziej. Wyzbyłam się zawiści, przestałam się skupiać na materialnych aspektach codzienności, nabrałam więcej empatii i otworzyłam się na ludzi i nowe kultury.
Czasami myślę o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym została w Warszawie. Znacznie wygodniejsze, chociaż niekoniecznie łatwiejsze. I jakieś takie puste, bez wszystkich niesamowitych osób, które poznałam i wyjątkowych doświadczeń, które zdobyłam w Afryce.