Sahara Zachodnia

Jakim cudem przyzwyczaiłam się do TAKIEGO życia?

TAKIEGO, czyli jakiego?

Wierzcie mi, że jeszcze trzy-cztery lata temu wiedziałabym, co macie na myśli. Razem z Wami wzdrygałabym się, czytając opisy tego, jak kupuje się mięso na afrykańskiej prowincji. Dostawałabym gęsiej skórki oglądając Insta-stories z wizyty u kosmetyczki i krzywiłabym się z obrzydzenia na samą myśl, że można pić herbatę z tej samej szklanki, z której ktoś inny pił wcześniej.

To wcale nie tak, że było mi łatwo

Bo nie było. Podsumowując mój pierwszy rok w Saharze Zachodniej, wspominałam o tym, jaką traumą była przeprowadzka. Że przez jakiś czas nie wychodziłam z domu. Że łzy płynęły mi po policzkach, gdy widziałam otaczający mnie świat. To nie była przesada, tylko realna udręka.

Przed Saharą był Tunis, było osiedle dla expatów, było życie w oderwaniu od rzeczywistości. To również nie oznacza, że było łatwo.

Nie, moje wcześniejsze życie zupełnie nie przypominało tego w Afryce

Przed przeprowadzką do Afryki pracowałam i studiowałam w Warszawie. Mieszkałam w ślicznym mieszkanku niedaleko centrum, wjeżdżałam windą na trzydzieste piętro biurowca i wypełniałam tabelki, tworzyłam prezentacje i pisałam raporty, oglądając przez okno kolejne wieżowce, które powstawały w okolicy.

Prowadziłam typowe wielkomiejskie życie. Wyjeżdżałam w podróże służbowe, jadałam biznesowe lunche z ludźmi, z którymi nie potrafiłam nawiązać nawet nici porozumienia i nie widziałam wiele, poza własnymi „problemami”. Miałam obsesję na punkcie czystości, znałam na pamięć wymagania sanepidu względem salonów kosmetycznych i dostawałam wysypki na samą myśl o publicznych toaletach, A wierzcie mi, że w porównaniu do tych w Afryce, są one wyjątkowo czyste.

W Afryce dostałam po tyłku i uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem uprzywilejowana

Pomimo tego, że mój mąż starał się trzymać mnie z dala od realiów tunezyjskiego życia, pewnych rzeczy nie sposób było nie zauważyć. Skromne budynki, przechodzące w biedne, za którymi chowały się te ubogie. A ciągle nie widziałam najgorszego. Starsi ludzie sprzedający foliowe reklamówki, żeby zarobić choć kilka groszy. Dzieciaki w podziurawionych butach, które próbowały każdemu sprzedać paczkę chusteczek higienicznych.

Zderzenie mojej beztroski i ich trosk. To było dla mnie coś niepojętego. Długo nie mogłam dojść do siebie po sprzeczce z mężem, który nie rozumiał, że bez sensu jest dawać dzieciom chleb. Przecież chleb ma każdy. Lepiej dać im słodycze albo zabawki, bo skoro są biedni, to na to ich nie stać.

Okazało się, że to ja nie rozumiałam.

Żyłam w świecie, w którym ciężko było stwierdzić, czy ktoś jest szczupły, czy głodny

Te równoległe światy w Tunezji sprawiły, że nie mogłam się pozbierać. Nie potrafiłam zrozumieć, jak to jest możliwe, że moje codzienne zakupy, które w niczym nie różniły się od tych w Polsce, dla innych są fanaberiami rozpuszczonej pannicy. Nagle kupowałam zagraniczne i importowane produkty, a nie zwyczajne, jak wcześniej, w Polsce. Stałam się częścią rzeczywistości, której nie tylko nie potrafiłam pojąć, ale nie chciałam zaakceptować. Nie potrafiłam się pogodzić z myślą, że to, co dla mnie jest minimum, dla wielu innych jest szczytem luksusu.

Wiedziałam, że Sahara Zachodnia będzie gorsza, nie wiedziałam, jak bardzo

Mój mąż nie chciał, żebym się przeprowadzała. Chciał, żebym została w Tunisie, wróciła do Polski, dołączyła do jego siostry w Zatoce Perskiej, albo chociaż zgodziła się mieszkać na Wyspach Kanaryjskich lub w Agadirze. Prosił, straszył, jednak ja nie po to zostawiłam za sobą wcześniejsze życie, żeby znowu bawić się w związek na odległość.

Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Miałam ciągłe wahania nastroju, od przekonania, że dam radę, po chwile zwątpienia, frustracji i złości. Nastawiałam się na najgorsze, jednak nie mogłam się przygotować na to, co miałam zobaczyć na miejscu. Żadne słowa nie są w stanie oddać tych emocji, gdy na tak inny świat spogląda się nie z perspektywy turysty, a nowego mieszkańca.

Zupełnie nowa definicja biedy

Skrajna bieda? Ubóstwo? Miałam wrażenie, że zaczyna brakować mi skali. Bieda tak wyraźna, tak kontrastująca z naszym światem i równocześnie tak zwyczajna. Chciałam krzyczeć z bezsilności i płakać nad losem mijanych przeze mnie ludzi, którzy po prostu żyli. Pogodzeni z losem, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, jak bardzo są pokrzywdzeni. A może nie miało to dla nich znaczenia, bo skupiali się na przeżyciu?

Jeżeli ktoś myśli, że łatwo przyszło mi przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości, to jest w błędzie. Gdybym mogła krzyczeć, kopać i drapać, pewnie bym to robiła. Siedziałam załamana w domu i zjadałam jedną czekoladę za drugą. Milkę. Importowaną, drogą Milkę, która stawała mi kością w gardle, gdy myślałam o niej w kategoriach luksusu. Milkę, która dostępna była tylko w jednym sklepiku obok naszego domu i w dwóch innych w centrum miasta.

Nie żyłam, a czekałam na zmiany

Nie wiedzieliśmy jak długo zostaniemy. Trzy miesiące? Pół roku? Rok? Czekałam. Trwałam w zawieszeniu, jakbym w każdej chwili spodziewała się, że niedługo wyjedziemy. Nie chciałam normalnie żyć. Nie dopuszczałam do siebie myśli o tym, że jest to w ogóle możliwe. Dopóki czekałam, dopóki miałam pełną świadomość tymczasowości, wszystko było ok.

Co kilka-kilkanaście tygodni wyjeżdżałam na Wyspy Kanaryjskie, aby złapać oddech i naładować baterie. Zazwyczaj te wyjazdy były inicjatywą mojego męża, który nie tylko nie mógł patrzeć, jak się męczę, ale zapewne chwilami miał mnie dość.

Gdy odkryłam, co dzieje się w Saharze Zachodniej, nabrałam sił

Można nie tylko być w Saharze Zachodniej i nie dostrzegać, co tam się dzieje. Można tam żyć i tego nie zauważać. Długo nie widziałam brutalności, z którą muszą mierzyć się Saharyjczycy. Gdy dotarło do mnie, że żyje na okupowanym terenie, że znajduję się pod zaborem marokańskim, wstąpiły we mnie nowe siły.

Do biedy dołączyła brutalność, ucisk, niesprawiedliwość, tortury, morderstwa. Paradoksalnie, to właśnie w tym momencie poczułam się związana z Saharą Zachodnią, wtedy poczułam, że w jakiś dziwny sposób to właśnie tam należę.

To nie mnie było ciężko, a tym, którzy nie mogą wyjechać

Irytują mnie pytania o to, jak dawałam sobie radę i współczucie, że musiałam żyć w takim miejscu. To nie mnie należy żałować, a tych, którzy nie mają wyboru, nie mogą się spakować i wyjechać. W każdym miejscu, w którym mieszkałam, byłam z własnej nieprzymuszonej woli. W każdej chwili mogłam wyjechać lub się przeprowadzić.

Saharyjczyków, którym często brakuje jedzenia, nikt nie pyta o to, jak dają sobie radę. Gwałconych przez policję kobiet nikt nie zachęca do tego, żeby się wyprowadziły. Torturowanym mężczyznom nikt nie mówi, że im współczuje. Mnie ciężko było jedynie patrzeć na to, jak wygląda życie innych.

Są dwie drogi – arogancji i empatii

Jest wiele rzeczy, za które jestem wdzięczna, jednak jedną z najważniejszych jest lekcja pokory, dzięki której nauczyłam się współczuć i zauważać to, co mam. Mogłam pogrążyć się w poczuciu wyższości, mogłam żyć w przeświadczeniu, że jestem lepsza.

Prawda jest jednak taka, że nie jestem w niczym lepsza od ludzi, których codziennie mijałam na ulicach Laayoune. Być może mam lepsze wykształcenie od wielu z nich, jednak jest to przywilej, który powinien skłaniać do dzielenia się widzą. Być może jestem Europejką, ale na poziomie ludzkim w niczym nie różnię się od innych. Nie mam w życiu tak ogromnych zmartwień i los nie doświadczył mnie w okrutny sposób? To raczej powód do wdzięczności i modlitw o to, żebym sama nigdy nie znalazła się na straconej pozycji.

Jakim więc cudem przyzwyczaiłam się do TAKIEGO życia?

Zwyczajnie, dostrzegając moją uprzywilejowaną pozycję i wychodząc z założenia, że jest to życie na kredyt, który powinnam spłacać.