
Przejazd przez góry Atlas – niesamowite widoki i kiepskie drogi
Maroko ma wiele do zaoferowania. Jest morze, ocean, zabytki, plaże, a także góry z najwyższym w Afryce Północnej, ośnieżonym szczytem Toubakl. Decydując się na wynajęcie samochodu, mamy niesamowite możliwości pod względem tego, jaką różnorodność możemy zobaczyć w tym niewielkim kraju.
Moja podróż po Maroku zaczynała się w Agadirze. To właśnie tam przylatywałam z Laayoune, stolicy Sahary Zachodniej, w której mieszkałam. Maroko było moim marzeniem od lat, więc gdy tylko pojawił się pomysł dwutygodniowego urlopu i wycieczki objazdowej, zaczęłam planować trasę.
Jeśli zastanawiasz się, co zobaczyć w Maroku i szukasz wskazówek wraz z gotową mapą, zajrzyj tutaj
Zdecydowałam, że z Agadiru udamy się do Marrakeszu. Wybierając trasę zastanawiałam się, czy pójść na łatwiznę i postawić na autostrady, czy może poszukać czegoś bardziej interesującego? W końcu wakacje to nie tylko miejsca docelowe, ale też to, co można zobaczyć pomiędzy nimi.
Z Agadiru do Marrakeszu można dojechać na dwa sposoby. Najbardziej oczywistym jest wybranie najszybszej trasy, wiodącej przez płatną autostradę. Alternatywą jest odpuszczenie płatnego odcinka, co jednak wydłuży przejazd o godzinę, lub wybranie najciekawszej i najdłuższej trasy, która wiedzie przez wzniesienia gór Atlas.
Z Agadiru do Marrakeszu przez góry Atlas
Trasa, którą wybrałam to ponad 300 km, ale przewidywany czas przejazdu to ponad 6 godzin. Możecie sobie wyobrazić, jak wyglądała droga, z którą przyszło się nam zmierzyć. Podzieliłam ten etap na dwie części – pierwszego dnia góry, a kolejnego Marrakesz. Tym samym do przejechania mieliśmy odpowiednio 275 km (ponad 5 godzin) do Imlil i 67 km (1,5 godziny) z Imlil do riadu, w którym mieliśmy się zatrzymać w Marrakeszu.
Noclegi w górach i w Marrakeszu zarezerwowałam z wyprzedzeniem – to były jedyne miejsca, co do których miałam względną pewność, kiedy się tam zatrzymamy i nie było sensu szukać niczego na ostatnią chwilę. Początkowo planowałam Ouirgane, położone nad malowniczym jeziorem, ale w miarę przeglądania kolejnych hoteli natknęłam się na Imlil – miejscowość oddaloną o około 40 minut drogi, położoną głęboko w górach o widokach, które już na zdjęciach zapierały dech w piersiach. Wygodne łóżko i balkon, z którego będę mogła się wpatrywać w ośnieżone górskie szczyty, to było wszystko, czego chciałam.
Droga z Agadiru do podnóża gór
Droga z Agadiru aż do podnóża gór Atlas jest przyzwoita. Miejscami lepsza, miejscami gorsza, niekiedy wyboista, ale nie daje większych powodów do narzekania. Im bardziej oddalamy się od popularnych wśród turystów miejsc, tym więcej autentycznego Maroka możemy zobaczyć. Prawdziwego, innego niż kolorowe tajine, skórzane pantofle i zdobione bramy. Takiego, gdzie dzieciaki jadą w trójkę na jednym rowerze, mężczyźni wypasają owce, kobiety przebierają w warzywach na targu, a starsi ludzie prowadzą za uprząż osła ciągnącego wóz siana. Takiego, gdzie domy zupełnie odbiegają od naszego wyobrażenia na ten temat, gdzie rozpościerają się sady oliwkowe i arganowe.
Chłonęłam te widoki całą sobą. Na chwilę przestałam być tutejsza, a stałam się turystką, zewnętrzną obserwatorką, która zachwyca się egzotyką. Kilka chwil wystarczyło jednak, żebym zaczęła się zastanawiać, jak musi wyglądać ich codzienność. Jak zarabiają na życie, czy bywają głodni, czy stać ich na wysłanie dzieci do szkoły? Z niedowierzaniem wpatrywałam się w wyschnięte koryta kolejnych rzek i monotonny krajobraz, który zachwyca swoim pięknem. Malownicze i sielskie z perspektywy turysty życie, które w rzeczywistości wypełnione jest ogromem trosk i ciężkiej pracy.
Niesamowicie podobało mi się ukształtowanie terenu w tamtym rejonie. W Polsce równiny przechodzą w pagórki i coraz wyższe góry, a tutaj zupełnie inaczej – z równin od razu wyłaniają się wzniesienia. Górzysty teren powitał nas utwardzoną drogą pozbawioną asfaltu. Jeżeli tak wyglądają niższe partie, jak musi być w wyższych i trudniej dostępnych? Nie zaprzątałam sobie tym głowy zbyt długo, bo zapierające dech w piersiach widoki skutecznie rozproszyły moją uwagę.
Realia jazdy samochodem przez góry Atlas
Planując przejazd przez góry Atlas nie zdawałam sobie sprawy z tego, z jakimi wysokościami przyjdzie nam się zmierzyć. Liczby to tylko liczby i trudno przełożyć je na rzeczywistość.
Dopiero na miejscu uświadomiłam sobie, że 2000 m n.p.m. może sprawiać bezkresne wrażenie. Kolejną kwestią jest droga, która w niczym nie przypominała bezpiecznej i szerokoiej jezdni prowadzącej na Jebel al-Jais. Barierki ochronne znajdują się jedynie na niektórych bardziej niebezpiecznych zakrętach, a w większości miejsc zabezpieczeń nie ma żadnych. Asfalt, odrobina piaskowego pobocza i przepaść w dół.
O ile początkowo serce biło mi mocniej z ekscytacji, o tyle z czasem zaczęła ona ustępować miejsca strachowi. W pewnym momencie droga, którą już wcześniej uważałam za niebezpieczną, nagle zwęziła się jeszcze bardziej. Zaczęłam panikować, gdy zobaczyłam nadjeżdżający z naprzeciwka samochód. Nasze auto kołami było na poboczu i mogłam usłyszeć spadające pod naporem kół kamienie. To taka chwila, kiedy wiesz, że nie ma odwrotu. Bo droga, którą przejechałaś jest równie niebezpieczna jak ta, którą masz przed sobą i zwyczajnie chciałoby się siąść i płakać. Nie ma jak wracać, nie chce się jechać dalej.
Jazda pod górę była stresująca do momentu, gdy uświadomiłam sobie, że z tej góry trzeba będzie zjechać. Wtedy już tylko czekałam na najgorsze.
W najwyższym punkcie wjechaliśmy na około 2200 m n.p.m., a to tylko 300 metrów mniej, niż nasze polskie Rysy. Z przerażeniem wpatrywałam się w mapę, na której widziałam drogę znacznie bardziej krętą niż dotychczas. Oczami wyobraźni widziałam brak barierek ochronnych na zboczach i znaki ostrzegające przed spadającymi kamieniami. Nigdy – NIGDY – tak bardzo się nie bałam.
Widoki, które wiele wynagradzają
Widoki zapierają dech w piersiach i na długo pozostają we wspomnieniach, ale były chwile, gdy myślałam, że przypłacę to życiem. Z lekką paniką uświadomiłam sobie, że czeka nas jeszcze jeden podjazd pod górę. Kierowana początkową ekscytacją zaplanowałam nocleg z widokiem na Jebel Toubkal, czyli najwyższy szczyt Afryki północnej. Wszystko wynagrodził jednak widok miasteczka, w którym mieliśmy się zatrzymać. Malowniczo osadzone na wzgórzu, jednolite w kształcie i kolorystyce budynki, które razem tworzyły niezwykle urokliwy obraz.
Imlil to było właśnie to, czego potrzebowaliśmy oboje. Spokojne i tak ciche, że ta cisza stawała się wręcz namacalna, a przerywana była jedynie odgłosami zwierząt. Nieopodal strumyk, w oddali ośnieżone szczyty gór i przyjemny chłód, którego się nie spodziewałam. Powitano nas najlepszą marokańską herbatą i poczęstowano najlepszym marokańskim chlebem, jakie kiedykolwiek miałam okazję spróbować. Z okien można podziwiać widok na góry, zjeść obiad na tarasie i rozkoszować się rześkim powietrzem.
Więcej o pobycie w Imlil przeczytasz tutaj

