Islam

Jak muzułmanka planuje przylot do Polski?

Gdy pojawia się pomysł podróży do Polski, od razu przechodzę do konkretów

Siedzę i planuję, dyskutuję z mężem, analizuję wszelkie możliwe opcje. Zupełnie niestandardowo nie analizujemy kosztów, nie wybieramy najbardziej atrakcyjnych opcji. Nie ekscytuję się nawet perspektywą spotkań z najbliższymi i szansą na odwiedzenie ulubionych miejsc. W pierwszej kolejności analizujemy bieżącą sytuację i planujemy wyjazd pod kątem bezpieczeństwa.

Czeczenka pobita podczas odprowadzania dzieci do przedszkola, Oplute muzułmanki z Niemiec, Algierka zaatakowana w komunikacji miejskiej, kilkuletnia córka Polki i Araba zwyzywana od terrorystów, muzułmańskie małżeństwo zwyzywane w tramwaju. To tylko ułamek wydarzeń z ostatniego okresu, które dobitnie pokazują z czym muszą zmierzyć się „inni” w Polsce. Nie ważne, czy jesteś Polką, która przeszła na islam, obcokrajowcem o ciemniejszym odcieniu skóry, czy dzieckiem ze związku mieszanego – Polska przestaje być dla nas przyjaznym krajem.

Tak wiele pytań, a odpowiedź wydaje się wciąż być taka sama

Czy będę bezpieczna? Czy mogę swobodnie poruszać się komunikacją miejską? Czy mogę wyjść na zewnątrz ubrana w abaję? Przecież to tylko długa sukienka, a jednak już nawet nakrycie głowy wzbudza niechęć… Lepiej przylecieć w zimie, gdy w gąszczu czapek mój hidżab będzie się mniej rzucał w oczy, czy może poczekać do wiosny by móc się bardziej nacieszyć pobytem? Miliony pytań tłoczą się w mojej głowie a łzy złości cisną się do oczu na myśl, że nie mogę zwyczajnie przyjechać i niczym się nie martwić.

Sam wybór lotów i miejsc, które chciałabym odwiedzić nastręcza problemów

Najwygodniej byłoby gdybym poleciała do Agadiru i stamtąd czarterem do Warszawy. Ale… Jak polscy turyści zareagują na widok muzułmanki ubranej w abaję i hidżab wśród pasażerów? No i kontrola paszportowa w Warszawie, gdzie znów spotkam się z zainteresowaniem z powodu mojego wyglądu i będę musiała wytłumaczyć się z każdej pieczątki w paszporcie. Mąż od razu ucina moje wątpliwości i stwierdza, że koniecznie powinnam polecieć lotem rejsowym – Casablanca – Paryż lub Frankfurt, a później Warszawa. Trochę więcej zachodu, mniej wygodnie, drożej – ale z pewnością, że nie spotkają mnie żadne nieprzyjemności.

Podekscytowana zastanawiam się, gdzie poza Warszawą się wybiorę? Może do mojej rodzinnej miejscowości, spotkać się ze znajomymi i odwiedzić rodzinę? Nie, to odpada. Po ostatniej wizycie obiecałam sobie, że pojadę tylko, jeżeli nie będę musiała poświęcać swoich przekonań. Ale to nic, w Warszawie też mam znajomych, tylko… Znajomi ze studiów i z pracy nie wiedzą, że jestem muzułmanką. Zastanawiam się, jak zareagowaliby na mój widok i od razu rezygnuję. Trudno. Zakupy, wizyty u kilku lekarzy, dentysta, fryzjer, kosmetyczka i wracam do domu – potrzebuję maksymalnie tydzień.

Cały czas w myślach kołacze mi magiczne słowo – „bezpieczeństwo”

Czy na pewno zima jest dobrym pomysłem? Z jednej strony większe szanse na wtopienie się w tłum, z drugiej – jestem nieprzyzwyczajona do mrozów, więc przeziębienie gwarantowane… Nie mam nawet zimowych ubrań, wszystko musiałabym kupować. A gdybym wywróciła się na ulicy, czy ktokolwiek pomoże muzułmance? Tylko czy ma to jakiekolwiek znaczenie? W końcu nie będę spacerowała zbyt wiele, mąż sugeruje, żebym zdała się na taksówki, zamiast na komunikację miejską. Po krótkiej rozmowie dochodzimy do wniosku, że autobusy i tramwaje są ok, jeżeli będę wsiadała pierwszymi drzwiami tak, żeby być blisko kierowcy/motorniczego. Metra lepiej unikać – nagrania z kamer na niewiele się zdadzą, jeżeli stanie mi się krzywda. Widząc jego zmartwiony wzrok przystaję na sugestię dotyczącą taksówek. Irytuje mnie fakt, że nie będę mogła poczuć się jak u siebie, jak dawniej, gdy tam mieszkałam. Dobrze jednak wiem, że mąż ma rację i że bezpieczeństwo powinno stanowić priorytet.

Moja ekscytacja maleje z każdą chwilą

To wszystko nie ważne! Przecież będę w moim ukochanym mieście, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, z przepysznym jedzeniem z dostawą, które będę zamawiała codziennie do mieszkania… Głos rozsądku  męża znów bierze górę – nie, nie mieszkanie tylko hotel. W centrum. W ścisłym centrum, żebym miała wszędzie blisko, żeby było bezpieczniej, żeby była ochrona i recepcja przez całą dobę.

Moja ekscytacja powoli maleje… Zastanawiam się, czy w ogóle ma to jakiś sens? Może powinnam odpuścić ten wyjazd. Takie myśli napawają mnie coraz większym smutkiem – czy na prawdę przyjazd do ojczyzny musi być dla mnie takim wyzwaniem? Dlaczego nie mogę zwyczajnie wylądować na dowolnym lotnisku i nie mieć poczucia, że z założenia jestem podejrzewana o to, co najgorsze? Dlaczego nie mogę wsiąść wieczorem do tramwaju nie mając większych obaw niż dziewczyna ubrana w t-shirt i dżinsy? Dlaczego przyjazd do mojego kraju musi wiązać się z tak niedorzeczną logistyką?

Ostatni raz byłam w Polsce w czerwcu 2017 roku

Tęsknota narasta, tak samo jak narasta poczucie bezsilności i złość. Nieme ultimatum, emocjonalny szantaż – albo wtopisz się w tłum, albo wystawiasz się na niebezpieczeństwo.