Książki

Dzień, w którym zmienił się świat – recenzja „11 września”

Na dłuższy czas odłożyłam reportaże, mimo że uwielbiam je czytać. Wielokrotnie przekonałam się, że życie pisze o wiele ciekawsze scenariusze, niż ktokolwiek jest w stanie wymyślić – wszystko zależy od formy, w jakiej są napisane. Czy będzie to nudna relacja poparta żmudnie wyszukanymi faktami, a może porywająca narracja, ukazująca nam nieznaną dotychczas historię?

Z jednej strony bardzo chciałam przeczytać „11 września”. Doskonale pamiętam ten dzień, gdy jako 11-letnia dziewczynka siedziałam z tatą w samochodzie na parkingu i słuchałam relacji w radiu. W tym wieku nie mogłam rozumieć całego kontekstu sytuacji, jednak przejęcie i strach towarzyszyły mi długo potem. Z drugiej strony, jest to temat, który trochę mnie męczy. Chciałabym zapomnieć, że na świecie istnieje tyle zła i ludzie, którzy są skłonni do czynów, które wykraczają poza nasze wyobrażenia.

Ostatecznie sięgnęłam po tę książkę, bo opisuje dzień, w którym wydarzyła się ogromna tragedia, która odcisnęła się piętnem na życiu wielu niewinnych ludzi i wpłynęła także na moje, mimo że siedząc z tatą w samochodzie, nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z tego, że tak będzie. To właśnie po 11 września niechęć do muzułmanów przybrała na sile, chociaż tamte wydarzenia nie mają nic wspólnego z islamem.

Prezydent Bush wygłosił słowa, które później często pomijano: „To nie nasi liczni przyjaciele muzułmanie są wrogami Ameryki. To nie nasi przyjaciele Arabowie są naszymi wrogami. Naszym wrogiem jest siatka radykalnych terrorystów – i każdy rząd, który ich wspiera”.

Zmusza do spojrzenia inaczej na tragedię

Gdy słyszymy, jak wiele osób zginęło podczas ataków 11 września 2001, trudno jest sobie uzmysłowić ogrom tragedii. Wiemy, że to wiele, ale równocześnie przywykliśmy już do danych o ofiarach, które pojawiają się w kontekście zamachów, wypadków czy konfliktów. To znieczula i sprowadza ludzi do liczb.

Amerykanie, którymi tak bezpośrednio wstrząsnął atak na World Trade Center i Pentagon, nie potrzebują przypomnienia o ludzkim obliczu tragedii – w końcu zginęli tam ich bliscy. Pozostałym z nas, których wydarzenia z września 2001 nie dotknęły bezpośrednio, Zuckoff przypomina, że 9/11 to nie tylko zbiorowa tragedia. To dramat 2977 żyć, które zostały brutalnie przerwane. 2977 rodzin, których ojcowie, żony i dzieci nigdy nie wróciły do domu. To ponad 6 tysięcy osób, które zostały ranne. I nawet jeśli ich rany fizyczne z czasem się zabliźniły, trauma pozostała na zawsze.

Pojawiło się już pokolenie, które nie ma własnych wspomnień bezpośrednio związanych z 11 września. (…) Perspektywa czasowa pozwala nam spojrzeć na kryzys z dystansu, ale jednocześnie umniejsza naszą zdolność do współodczuwania z osobami, które go doświadczyły i rozumienia ich najpilniejszych trosk. (…)Jednak nawet jeżeli słowa okażą się zawodne, tylko z ich pomocą można odwlec odejście wydarzeń z 11 września do historii.

Buduje napięcie

Od samego początku narracji poznajemy i mamy szansę wręcz polubić czy nawet utożsamiać się z osobami, których życie na zawsze odmieni, lub nawet zakończy, atak grupy terrorystów. Stewardessa, która marzy o dziecku, pilot, który jest rolnikiem, rodzina z dzieckiem, para lecąca w podróż poślubną.

W „11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat” punkt ciężkości zostaje przeniesiony na historie pojedynczych osób. To z ich perspektywy śledzimy rozwój wydarzeń. Opisy sekwencji wydarzeń z perspektywy kontrolerów lotów i wojskowych, okraszone wyjaśnieniami procedur, zamiast być nudne, budują napięcie i napawają irytacją.

Przez cały czas czytania towarzyszyło mi pytanie „co by było gdyby?”. Gdyby ta osoba zareagowała szybciej, inaczej? Gdyby wiadomość została przekazana wcześniej? Gdyby tylko komuś przyszło do głowy, że to, co nie do pomyślenia, jest możliwe. Przejmujące sytuacje, które piętrzą się, by ostatecznie osiągnąć kulminacyjny moment w zderzeniu samolotów z budynkami i śmierci tysięcy osób.

Nikt z centrum operacyjnego American Airlines nie przekazał informacji do Centrum Dowodzenia FAA w Herndon w Wirginii ani do kwatery głównej FAA w Waszyngtonie, ani nigdzie indziej.

Jednakże tak samo jak personel American Airlines, który nie przekazał dalej informacji o telefonie Betty Ong, przez kolejne dwadzieścia minut ani kontrolerzy lotów, ani pracownicy FAA nie wezwali sił zbrojnych na pomoc.

Łatwo jest analizować i oceniać z perspektywy czasu, gdy wiemy, co się wydarzy. W końcu identycznie oceniane jest chociażby Powstanie Warszawskie. Chaos, który towarzyszył wydarzeniom z 11 września, a który tak umiejętnie uchwycił Zuckoff, obnaża niesamowitą nieudolność systemu i brak procedur na wypadek takiej sytuacji. Pozostawia nas też mimowolnie z niewypowiedzianym pytaniem, czego jeszcze nie jesteśmy w stanie przewidzieć, a co mogłoby nam zagrozić?

Pracownicy instytucji rządowych, takich jak FAA i FBI również nie wiedzieli, co się dzieje. Władze szukały potwierdzenia, że samolot faktycznie uderzył w północną wieżę.

Przyprawia o mdłości

Zuckoff wykonał niesamowitą pracę reporterską, odtwarzając wydarzenia na pokładzie uprowadzonych samolotów. Nie sposób tutaj o relacje z pierwszej ręki, a jednak udaje nam się zajrzeć do środka i zobaczyć co wydarzyło się na kilka minut po starcie, gdy terroryści przejęli kontrolę nad maszynami.

O dziewiątej Peter Hanson ponownie zadzwonił do rodziców.
– Jest coraz gorzej, tato – powiedział – Stewardesa dostała nożem. Wydaje mi się, że mają noże i gaz łzawiący. – Mówią, że mają bombę. Zrobiło się tu kiepsko. Pasażerowie wymiotują i mają mdłości. – Samolot robi gwałtowne ruchy. Nie wiem, czy ktoś nim steruje. Wydaje mi się, że spadamy. (…) Nie martw się, tato. Jeśli do tego dojdzie, stanie się to szybko.

Zapisy rozmów telefonicznych wykonanych przez pasażerów i zgłoszeń personelu pokładowego sprawiają, że terror, który musieli odczuwać, staje się wręcz namacalny. Autor skutecznie żongluje emocjami i udaje mu się osiągnąć efekt, o którym wspomina na samym początku książki.

Chciałem, by czytelnicy, dla których ataki są tylko „wiadomościami”, zyskali nową perspektywę. (…) Pragnę także czegoś bardziej intymnego. Chciałbym, by niektórzy ludzie dotknięci przez te wydarzenia przestali być anonimowi.

Wywołuje złość

Ufamy lekarzom, że wiedzą, co robią. Oddajemy się w ręce prawników. Wchodzimy do budynku w przekonaniu, że spełnia najwyższe normy bezpieczeństwa. Zdajemy się na innych każdego dnia. Osoby pracujące w WTC zdały się na architektów, wykonawców i przepisy wierząc, że gwarantują im bezpieczeństwo. Uderzyło mnie, jak wiele kwestii nawarstwiło się na tragedie z 11 września. Brak procedur. Chaos. Brak komunikacji.

Zawsze zastanawiałam się jak to możliwe, że dwa tak potężne budynki złożyły się jak domki z kart. Dokładność, z jaką Zuckoff zebrał informacje, zasługuje na podziw, a prostota, z jaką wyjaśnia zawiłości inżynieryjne sprawia, że wszystko nabiera sensu. A także, że musimy sobie zrobić przerwę w czytaniu, żeby ochłonąć ze złości.

Nowe przepisy nie wymagały wież pożarowych, więc World Trade Center ich nie miało.

Taranując rdzeń budynku, samolot zmiażdżył ściany wszystkich trzech awaryjnych klatek schodowych, odcinając drogę ucieczki wszystkim, którzy byli na piętrze numer 92 i wyżej.

Mimo ciągłych eksplozji tylko mniej niż połowa z blisko czterdziestu tysięcy litrów paliwa lotu numer 11 spaliła się w wyniku pierwszej fali ognia. Reszta rozlała się po piętrach i roznieciła pożary, które już pochłaniały łatwopalne elementy samolotu i wyposażenia biur.

Wprawia w osłupienie

Są książki, które oddziałują na nasze emocje tak bardzo, że wręcz odczuwamy to fizycznie. Podobnie miałam czytając „Dzisiaj narysujemy śmierć” Tochmana i opisy ludobójstwa, które ożywiały każdą scenę, przyprawiając o mdłości.

Czytając „11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat” niemal dzwoniło mi w uszach i słyszałam trzaski, kręciło mi się w głowie, gdy odczuwałam przerażenie pasażerów i spłycał mi się oddech, gdy towarzyszyłam kobiecie próbującej się wydostać z płonącego Pentagonu. Kuliłam się wewnętrznie przy opisach ran, jakie odniosły poszkodowane osoby. Głowa zaczyna mnie boleć nawet teraz, gdy przypominam sobie te fragmenty.

Nie zdążyła o niczym pomyśleć ani niczego zrobić, gdy kula rozpalonego paliwa, która przeleciała szybem dźwigowym, wystrzeliła przez drzwi od windy. Korytarz rozświetlił się pomarańczowym baskiem, jakby zionął w niego swoim oddechem smok. Ogień pochłonął Elaine. Czuła, że płomień w jednym momencie dotknął jej całej, jakby wpadła do kotła, zanurzając się w palącym żarze. Była pewna, że za chwilę umrze. (…) Była w szoku, ale nadal trzymała się na nogach. Spojrzała w dół i zobaczyła zwęglone strzępy beżowej bluzki, która teraz stopiła się z jej skórą. Sczerniałe resztki spódnicy stały się makabrycznym tatuażem na odsłoniętych nogach. (…) Ogień spalił więcej niż trzy czwarte jej skóry, od czubka głowy po kostki. Oparzenia w większości były trzeciego stopnia, co oznaczało, że uszkodzeniu uległy końcówki nerwów. W tej chwili to było jak błogosławieństwo. Brak czucia zablokował ból i sprawił, że tylko w części rozumiała powagę swoich obrażeń. Na razie Elaine martwiła się przede wszystkim tym, że jest półnaga.

Te drobiazgowe opisy, tak świetnie przełożone przez Paulinę Surniak i Adriana Stachowskiego, przenoszą nas do wnętrza płonących budynków. Porywająca akcja sprawia, że na chwilę można zapomnieć, że wszystko to wydarzyło się naprawdę.

Dla kogo jest ta książka?

Chciałabym, żeby każdy sięgnął po tę pozycję. Gdy wydarzenia przechodzą do historii, umyka nam ich ludzka strona i stają się po prostu odległymi wydarzeniami. „11 września” przypomina nam o wszystkim, co ważne. Że nie chodzi o samoloty, a o ludzi, o pojedyncze osoby. Jakim heroizmem wykazali się strażacy, policjanci i ratownicy, których wielu zginęło, niosąc pomoc w warunkach, które przerastały każdego. Że do dziś tak wiele osób zmaga się z konsekwencjami zdrowotnymi. I że należy pamiętać, by nie dopuścić do podobnych tragedii w przyszłości.

TW: Opisy ciężkich obrażeń. Zalecam ostrożność osobom, które boją się latać.

Książka wydana nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Do kupienia między innymi na stronie wydajenamsie.pl